Bocas del Toro
Bocas del Toro w Panamie w ogóle nam się nie podobało. Być może dlatego, że wcześniej spędziliśmy kilka dni w Cahuicie, w której było bardzo przyjemnie, a tu było o wiele mniej.
W Almirante wsiedliśmy na łódkę na wyspę Colon. Po drodze minęliśmy kontenerowiec z bananami Chiquita. Okolica Bocas del Toro jest pełna upraw bananowców.
Spaliśmy na campingu oddalonym o 3 km od miasta. Idąc tam z Bocas Town widzieliśmy węża, który wyglądał jak patyk. Camping, to tak naprawdę nie jest camping tylko hostel, w którym na drewnianym podeście rozłożone są namioty. Generalnie miejsce całkiem spoko, ale liczba „pracujących” tam wolontariuszy trochę nas zniechęciła. W zasadzie byliśmy jedynymi gośćmi, choć ludzi w tym miejscu było od groma, wszyscy wolontariusze. Nie mieli oni zbyt wiele do roboty, więc tylko siedzieli i palili fajki, czasem zamiatali podłogę. Jak przyszliśmy pierwszym pierwszy raz to właściciel Francuz bardzo się zdziwił na nasz widok i chyba myślał, że jesteśmy kolejnymi wolontariuszami.
Przed wyjazdem bardzo chcieliśmy o wolontariatu, popracować trochę w zamian za miejsce do spania (tak jak ci wolontariusze w tym hostelu). Ale po wizycie w tym miejscu, nie za bardzo nam się spodobała taka forma spędzania czasu. Ani nie pracują, ani nie pomagają, tylko siedzą na smartphonach i palą fajki. Kładli się spać o 22:00, a wstawali dopiero o 9:00… Straszna strata czasu.
Chociaż z drugiej strony naszym zdaniem w Bocas del Toro nie ma nic ciekawego, więc jakbyśmy mieli spędzić tu dwa tygodnie to też chyba głównie na spaniu.
Żeby dojść na jakąś sensowną plażę to trzeba pojechać aż do Bocas del Drago, plaży oddalonej o 15 km od naszego hostelu. W tym celu wynajęliśmy dwa rowery (6$/4h) które były w strasznym stanie. Co ciekawe w Panamie każdy rower ma tablicę rejestracyjną. Andrzej musiał prowadzić rower pod prawie każdą górę, bo miał rozkręconą kierownicę. Plaża nie była zła, ale spędziliśmy tam tylko pół godziny. Głównie kąpiąc się i obserwując psa który przybył z nami chyba 6km oraz rozmyślając w cieniu palmy. Aż tu nagle na brzeg wyskoczył zabłąkany węgorz. Przez nasze zdumienie sięgnęliśmy po aparat, dopiero jak węgorz już się z powrotem dostał do wody.
Na środku drogi znaleźliśmy żółwia, którego przegoniliśmy na pobocze.
Po drodze widzieliśmy ośrodek, w którym był domek, którego ściany były wypchane butelkami plastikowymi. Napisy na ogrodzeniu nawołują do recyklingu.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o jaskinię z nietoperzami. Zapomnieliśmy latarek i byliśmy w sandałach (a w środku pająki i węże), więc zamiast przejść całych 150 m jaskini, zawróciliśmy po 10 m, Andrzej po 20m gdy zobaczył strasznie dużego pająka.Ponadto żeby się dostać do jaskini musieliśmy przeprowadzić nasze rowery przez świeże błoto. Generalnie straciliśmy po dolarze i zyskaliśmy warstwy błota na butach i rowerze.
Po dwóch dniach w Bocas del Toro mieliśmy dość i postanowiliśmy pojechać do górskiego miasta Boquete.
Boquete
Z wyspy Colon przepłynęliśmy łódką z powrotem na stały ląd do miasta Almirante (tym razem za 5 USD, 1h). W Almirante musieliśmy podejść kawałek do skrzyżowania głównych dróg żeby wsiąść w autobus jadący do miasta David (8,5 USD, 4,5 h). W David przesiedliśmy się w chickenbusa do Boquete (1,75 USD, 40 min).
Boquete to małe górskie miasteczko. Widoki są bardzo piękne, o ile nie pada deszcz. My byliśmy tam przez dwa dni i cały czas padało i było bardzo wilgotno i dużo zimniej, bo ok. 19 stopni. Marta była zadowolona i nie marudziła, że jest jej za gorąco.
Następnego dnia poszliśmy na wycieczkę nad „3 wodospady”. W tym celu wzięliśmy busa, który nas podwiózł do szlaku (2,5 USD, 4o min). Wodospady znajdują się na terenie prywatnym, więc żeby wejść do parku musieliśmy zapłacić po 7 USD.
Wejście i zejście zajęło nam 3 h. Droga była błotnista i mało ciekawa. Teoretycznie mieliśmy tam spotkać wiele kolorowych ptaków, ale widzieliśmy może jednego szarego.
Najciekawsza część wycieczki, to ta kiedy zdecydowaliśmy się wrócić do miasta na nogach. Idąc po asfaltowej drodze między lasem i polami upraw kawy widzieliśmy dużo więcej ptaków niż w samym parku.
Dla samego przejścia z parku do Boquete warto było przyjechać do Panamy. Widoki tam są niesamowite. Znowu mieliśmy wrażenie, że spacerujemy po Parku Jurajskim.