Wulkan Acatenango 3975 m n.p.m.

Na wycieczkę na wulkan pojechaliśmy z miasta Antigua. Udało się nam wynegocjować cenę Q145 za osobę (18$) dzięki argumentom, że mamy swój namiot oraz, że jesteśmy z Polski. Inni płacili nawet Q200. A oprócz transportu i przewodnika firma zapewniała także „3 posiłki”.

Spakowaszy tylko najpotrzebniejsze rzeczy czyli tak na prawdę większość ubrań, dużo przekąsek i po 4 litry wody wyjechaliśmy w grupie 13 osób – sami obcokrajowcy. Resztę niepotrzebnych rzeczy i trochę elektroniki zostawiliśmy w biurze podróży, skąd odbierał nas bus.

Po drodze zatrzymaliśmy się aż w 5 hotelach… Kilka razy już  byliśmy na zorganizowanej wycieczce i dalej nie mogę zrozumieć dlaczego w raczej bezpiecznym mieście o godzinie 9:00 nie mogą wszyscy spotkać się w jednym miejscu? Przecież za chwilę mamy zamiar iść na wycieczkę i jak każdy przejdzie te 500m teraz to mu chyba tylko na dobre wyjdzie? A takie jeżdżenie po dziurawych jednokierunkowych uliczkach tylko wydłuża niepotrzebnie czas. No wydaje mi się że po prostu odebranie z hotelu też jest w cenie, a takie wycieczki są zwykle dla leniwych i nie znających się na mapie ludzi więc już tak musi być. Na granicy miasteczka otrzymaliśmy od kierowcy prowiant, którym okazały się: dwie kanapki z pastą z fasoli i szynką, zupka chińska i bułka francuska. Trochę skromnie, ale w połączeniu z naszymi krakersami i batonikami w zupełności wystarczyło. Trochę dziwne wydawało się nam że większość ludzi zamiast plecaków ma swoje rzeczy w dużych workach na śmieci. Tylko my byliśmy dobrze przygotowani więc w miejscu, w którym wysiedliśmy z busa, na wysokości 2440m, reszta musiała się przepakować do plecaków, wziąć namioty i puchowe śpiwory. Widząc w jakim stanie był ten sprzęt cieszyliśmy się że mamy swoje rzeczy. Poczekaliśmy do 11:30 na grupę którą właśnie kończyła swoją wycieczkę. Tą grupą okazali się być „wąsacze”, których spotkaliśmy wcześniej we Flores. Marta w międzyczasie wypożyczyła za Q5 drewniany kij Gandalfa, który okazał się bardzo pomocny.

img_4137
Przygotowanie do wyjścia w domu u rodziny Majów
Podwórko z wychodkiem za 2Q
Podwórko z wychodkiem za 2Q
Prawie gotowi do wyjścia
Prawie gotowi do wyjścia

Maszerowaliśmy wśród pól kukurydzy, a później w lesie mglistym i jeszcze wyżej położonym. Prawie cały czas dość ostro pod górę z kilkoma przystankami, aby poczekać na najwolniejszych uczestników. Przejście 6,7km zajęło nam niecałe 5h, przy pokonanej wysokości aż 1250m, miejsce na rozbicie namiotów było na wysokości 3568 m. Pierwszy raz byliśmy tak wysoko!

Po drodze widzieliśmy dużo chmur
Po drodze widzieliśmy i byliśmy w wielu chmurach
Opis poszczególnych partii roślinności na Acatenango
Opis poszczególnych partii roślinności na Acatenango

Trochę się poznaliśmy z uczestnikami i okazało się że aż 6 z 13 osób było kiedyś w Krakowie. Na ten wynik złożyło się głównie 4 Izraelczyków (którzy powiedzieli nam, że przecież są Żydami, więc musieli być  w Krakowie) było także 2 Szwajcarów, z których jeden pracował chwilę w UBS i zna Zabierzów. Co do reszty to nie wiem czy nasze miasto jest na ich liście najbliższych celów podróży, byli to: 2 Amerykanów, 2 Amerykanki oraz Australijczyk.

Wraz z pokonywaną wysokością było coraz zimniej, a długie postoje powodowały, że łatwo można było się przeziębić. Pogoda nam nie sprzyjała, bo wędrowaliśmy cały czas w chmurach. Po drodze można było kupić czekoladę, kawę lub naturalny napój z guarany, który okazał się bardzo smaczny.

Napój instant
Napój instant

Co ciekawe Australijczyk nie pił gorących napojów, a wcale nie było mu zimno nawet pomimo tego, że był w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączkach, kiedy my już założyliśmy kurtki.

Po przybyciu do obozowiska musieliśmy rozbić namioty, przebrać się i troszkę zagrzać. Nasz przewodnik Gwatemalczyk Tomas rozpalił jakoś ognisko, dzięki czemu mogliśmy zjeść zupkę oraz napić się herbaty. Nie wiem jak to zrobił, bo było nam tak zimno, że od razu po rozbiciu namiotu szybko wskoczyliśmy do środka pod śpiwory. Temperatura spadła poniżej 10 st.C, ale zupka trochę pomogła.

Obóz i nasz mini namiot
Obóz i nasz mini namiot
Chmury
Chmury

Następnego ranka mieliśmy wejść na szczyt wygasłego wulkanu Acatenango, żeby oglądać wschód słońca oraz podziwiać erupcje sąsiedniego wulkanu Fuego.

Podczas całego wyjścia bolała nas głowa, a Marta była dodatkowo osłabiona po wczorajszym zatruciu „moim obiadem”. Z uwagi na to oraz przeszywający chłód i padający deszcz ciężko mi było sobie wyobrazić wyjście o 4:00 rano na szczyt aby podziwiać mgłę przy widoczności na 2m.

Przed 18:00 Marta wyszła z namiotu, żeby pójść do lasu i jej oczom ukazał się wulkan Fuego. Od razu zaczęła krzyczeć, że niebo się przejaśniło i widać Fuego! Tylko dzięki Niej całemu obozowi udało się zobaczyć sąsiedni wulkan. Widok był niesamowity. Dla tych 5 minut okna pogodowego warto było wybrać się na tę wycieczkę.  Podczas marszu oraz także już w namiocie sporadycznie można było zobaczyć błyskawice, a także usłyszeć grzmoty, jednak po obejrzeniu mini erupcji zorientowaliśmy się, że nie wszystkie grzmoty to burza a raczej wybuchy z oddalonego o niecały kilometr czynnego wulkanu Fuego.

Tylko na 5min tego dnia chmury się rozproszyły i można było zobaczyć mini erupcję wulkanu Fuego.

Wulkan Fuego
Wulkan Fuego

 

Wybuch Fuego
Wybuch Fuego

Ok. 3:00 nad ranem kolega Izraelczyk z namiotu obok bardzo źle się poczuł i dużo wymiotował, a wynikające z tego rozmowy jego współtowarzyszy obudziły prawie wszystkich. O tej porze nadal lało więc nie konsultując niczego z przewodnikiem zostaliśmy w namiotach do 6:00 i nie zdobyliśmy szczytu… Teraz jak to piszę mam pewien niedosyt, ale wtedy padający deszcz i wszechogarniające zimno powodowały, że chciałem tylko się jeszcze bardziej opatulić w śpiworze.

Następnego dnia przewodnik Tomas tłumaczył, że złe samopoczucie kolegi to objawy choroby wysokościowej, ale Izraelka upierała się, że wymiotował dlatego, że nic nie jadł tego dnia. Uprzedzając pytanie powiem teraz, że nie zapytałem jej czy już była w wojsku i czy rzeczywiście wszystkie kobiety powinny odsłużyć swoje w armii Izraelskiej.

Skarpetki zamiast rękawiczek dobrze się sprawdziły
Skarpetki zamiast rękawiczek dobrze się sprawdziły

Zejście trwało ok. 3h, tak długo bo wszyscy musieli czekać na czwórkę Izraelczyków. Co było ciekawe dla mnie to, to że pomimo tego że gość ledwo trzymał się na nogach, to nikt z jego kolegów mu nie pomógł w noszeniu śpiwora czy plecaka. Mojej pomocy też nie chcieli. No ale cóż może tak właśnie powinno być –  w górach możesz liczyć tylko na siebie.

Droga w dół
Droga w dół

Jeśli chodzi o chorobę wysokościową to trzy noce poprzedzające wycieczkę spędziliśmy w Antigule na wysokości 1500m oraz mieliśmy ze  sobą lek obniżający ciśnienie śródczaszkowe, który akurat nie był  nam potrzebny, a wystarczył zwykły paracetamol. Spotkałem się także z informacją że bez żadnej aklimatyzacji można mieć problemy wysiadając z samolotu w Cusco w Peru, w La Paz w Boliwii, czy w Lhasa w Tybecie. Wszystkie te miejsca są położone wyżej niż 3000m n.p.m. co niejednokrotnie powoduje duszności, bóle głowy, czy wymioty. W gorszych przypadkach, powyżej 4000m pokonywanie większych wysokości niż 300m na dzień może doprowadzić do obrzęku płuc i mózgu.

Będąc w Gwatemali koniecznie trzeba wybrać się na wycieczkę na wulkan Acatenango. Chcieliśmy też wejść na najwyższy szczyt w Ameryce Środkowej wulkan Tajumulco. Tym razem się nie udało, ale na pewno wrócimy, żeby go zdobyć.